top of page

Witajcie w "Szkole Stefana Dryszla"

Powiedzmy sobie jasno, mamy kryzys wyborów sportowych preferencji, naborów i wyników - upraszczając - chude lata polskiego tenisa stołowego. Lokalnym szarpnięciem, aby ten stan przezwyciężyć, był pomysł na eksperymentalny program obejmujący kilka szkół podstawowych, mający na celu zainspirowanie dzieci tenisem stołowym, ażeby z utalentowanymi wybrańcami w warunkach klubowych, wykonać pracę właściwą.

 

Dopasowania programu do warunków Szkół Podstawowych: 7, 16, 21, 23, 36, a szczególnie do uczniów z klas trzecich i czwartych, podjął się klub AZS Politechnika Śląska Gliwice, stąd promotorem i duchowym patronem programu został Stefan Dryszel.

To utytułowana postać, nie tylko gliwickiego, ale i krajowego tenisa stołowego.

Szkoły wyposażono w stoły, rakietki i  prowadzone są zajęcia treningowe - dwie godziny tygodniowo, finalizowane kilkoma turniejami klasyfikacyjnymi na zakończenie semestrów.

Aktualnie, nie we wszystkich, bo formuła programu nauki tenisa stołowego, działając czasami w trudnych warunkach środowiskowych, dla nielicznych okazała się zbyt trudna. Na nadal zainteresowanych,

aby pielęgnować zamiłowanie i budować ich sportowe kariery, oczekuje AZS Politechnika Śl. Gliwice, wraz ze szkoleniowcami.

 

 

 

   Stefan Dryszel

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Obok Andrzeja Grubby i Leszka Kucharskiego, Stefan Dryszel z dorobkiem 25 medali w mistrzostwach Polski, należy do medalowej awangardy tenisa stołowego w Polsce. Z reprezentacją Polski dwukrotnie wygrał Superligę i zdobywał medale w MŚ i ME.

 

Te fakty zdecydowały, że w plebiscycie sportowym tenisistą stołowym 70-lecia Śląskiego Związku Tenisa Stołowego, został właśnie Stefan Dryszel.

 

 

 

 

Był zawodnikiem AZS Gliwice, wielokrotnym medalistą mistrzostw Śląska, mistrzostw Polski, medalistą mistrzostw świata i Europy.        

Toczył wspaniałe, porywające kibiców pojedynki w Superlidze Europejskiej – I miejsce w 1985/86r i '86/87r, w składzie z Jolantą Szatko, Andrzejem Grubbą i Leszkiem Kucharskim.

A te osiągnięcia i wydarzenia sportowe, były zasłużenie pomostem do 12-letniej opieki trenerskiej nad reprezentacją Polski seniorów.

Zanim to nastąpiło, pierwsze kroki przy stole pingpongowym stawiał mając 9 lat.

W świetlicy „Ruchu” w Stanicy k/Gliwic - tam pracowała mama Stefka – ze starszym bratem i kolegami chodził poodbijać.

Pierwsza rakietka, pierwsze spotkania klubowe i wtedy jego talent dostrzegł działacz gliwickiego tenisa stołowego – Mieczysław Pięta.

Trenując w Gliwicach, podstaw techniki nauczał go, nieżyjący już trener AZS'u – Kornel Kubaczka. Zmiany te nie mogły nie wpłynąć na rozwój jego talentu.

Po kilku latach solidnego treningu, w wieku 14 lat zostaje mistrzem Polski młodzików, a w 1975 roku mistrzem Polski juniorów.

Lata 80'te przyniosły dla AZS Gliwice, dziewiąty tytuł drużynowego mistrza Polski, a czwarty z rzędu składowi (Stefan Dryszel, Norbert Mnich, Piotr Molenda, Mirosław Pierończyk, Jarosław Kołodziejczyk – trener Wojciech Waldowski).

Jednak sportowej kariery, nigdy mu się nie udało dopełnić indywidualnym tytułem mistrza Polski seniorów.

Taki to był czas, że granica tego była nieprzekraczalna; z Andrzejem Grubbą ciężko było wygrać.

 

Wyniki zawodnicze

Indywidualne Mistrzostwa Polski

1982, 83, 84 – srebrny medal

1977, 85, 88 – brązowy medal

Mistrzostwa Polski, gra podwójna mężczyzn

Z Andrzejem Jakubowiczem (1982) i Piotrem Molendą (1985) – złoty medal.

Z Witoldem Woźnicą (1979) i Piotrem Molendą (1987, 88) – srebrny medal.

Z Andrzejem Jakubowiczem (1980), Leszkiem Kucharskim (1976) i Piotrem

Molendą (1983) – brązowy medal.

Mistrzostwa Polski, gra mieszana

Z Małgorzatą Urbańską (1981) i Jolantą Szatko (1983) – złoty medal.

Z Weroniką Sikorą (1978), Jolantą Szatko (1984) i Katarzyną Calińską (1986)- srebrny medal. 

Z Katarzyną Calińską (1985, 87) – brązowy medal

W latach 80'tych, nastąpił w Polsce również swoisty boom tenisa stołowego i pasmo sukcesów w międzynarodowych zawodach, a Stefan Dryszel był z pewnością jedną z sił tworzących te zjawiska.

1985 Mistrzostwa Świata – Goeteborg (Szwecja) brązowy medal w drużynie z

Andrzejem Grubbą, Leszkiem Kucharskim, Piotrem Molendą i Andrzejem Jakubowiczem.

1984 Mistrzostwa Europy – Moskwa, srebrny medal w drużynie.

1986 Mistrzostwa Europy – Praga, srebrny medal w drużynie.

Po 1987 roku, wyjeżdża na sportowe wojaże do klubów Francji i Niemiec.

Pewnie w każdym zawodowcu dojrzewa myśl konfrontacji z zagraniczną rzeczywistością tenisa stołowego.

Doświadczenie trwające 8 lat, okazało się pożytecznym stażem.

Pozwoliło to PZTS 'owi ujmować to, jako zjawisko pożądane dla kompetentnej pracy trenerskiej i w 1996 roku Stefan Dryszel otrzymał nominację na selekcjonera kadry narodowej seniorów.

 

Sukcesy trenerskie?

Objaśnijmy rzecz przykładami. Mistrzostwa Europy: 

1998 Eindhoven, srebro (Lucjan Błaszczyk, Tomasz Krzeszewski, Piotr Skierski, Michał

Dziubański, Marcin Kusiński - turniej drużynowy), 2002 Zagrzeb - Lucjan Błaszczyk, Tomasz Krzeszewski (gra podwójna) srebro, 2007 Belgrad - srebro Lucjan Błaszczyk (gra podwójna z reprezentantem Chorwacji Tan Ruiwu), 2000 Brema - brąz (Lucjan Błaszczyk, Tomasz Krzeszewski, Michał Dziubański, Marcin Kusiński - turniej drużynowy), 2003 Courmayeur – brąz, Lucjan Błaszczyk (gra mieszana, z Rumunką Otilią Badescu), 2007 Belgrad - brąz (Lucjan Błaszczyk, Daniel Górak, Bartosz Such, Jakub Kosowski, Paweł Chmiel).

W tym roku kończy 56 lat. Dyrektor sportowy wydziału szkolenia Polskiego Związku Tenisa Stołowego. Pracował jako ekspert doradztwa sprzętowego w „Aga Sport” w Gliwicach, był trenerem pierwszoligowego Polsportu Bielsko-Biała.

Gdy spojrzymy w metrykę dokonań, można przypuszczać, że ta wybitna osobowość sportowa nie powiedziała ostatniego słowa w ważnych sprawach dla rozwoju naszej ukochanej dyscypliny.

A może wkroczenie we współczesną rzeczywistość gliwickiego tenisa stołowego, z pokładami bogatych doświadczeń i siły, spowoduje boom nawiązujący do najświetniejszych kart historii?

 

                                                                                                                                                                                                                                                  Andrzej Krypel

 

W zajęciach treningowych w ramach programu "Szkola Stefana Dryszla" mogą uczestniczyć uczniowie niżej wymienionych szkół podstawowych. Najchętniej oczekujemy na uczniów z klas trzecich i czwartych. Pozostali mogą brać udział, po ustaleniu z nauczycielem wychowania fizycznego lub koordynatorem programu.

 

 

SP Nr7 - Poniedziałek (14:30 do 16:00) sala gimnastyczna. Zajęcia prowadzi mgr Beata Polewka i koordynator programu.

 

SP Nr21 - Poniedziałek (16:30 do 18:00) sala gimnastyczna. Zajęcia prowadzi mgr Adam Ożóg i koordynator programu.

 

SP Nr23 - Wtorek (13:40 do 15:10) sala gimnastyczna. Zajęcia prowadzi mgr Ewa Głośnicka i koordynator programu.

 

Konsultacje trenerskie z uczniami chcącymi uczestniczyć w rozszerzonych zajęciach treningowych w

Klubie Środowiskowym AZS Politechnika Śląska Gliwice, przeprowadzane są 

w czwartki od 15:30 do 17:00 

 

Hala Sportowa Politechniki Śląskiej 

Stary OSiR

 ul. Akademicka 26

44-100 Gliwice

Prosimy o kontakt z trenerem AZS Gliwice - Jan Ciepiał (tel. kom. 880 829 749)

 

 

 

 

 

 

Idea spotkań ze znakomitościami gliwickiego tenisa stołowego

 

Nasi młodzi adepci uczestnicząc w spotkaniach z osobowościami środowiska tenisa stołowego: Anną Dziublą-Madaj, Wojciechem Waldowskim, Stefanem Dryszlem, Jarosławem Tomickim, Grzegorzem Iwaniukiem, Marianem Strzałką, Dariuszem Steuerem, Piotrem Zemłą, Wacławem Sucheckim i Janem Ciepiałem, korzystali z merytorycznych wskazówek rozwoju.   

     

 

Akademia Tenisa Stołowego "Atom & Iwan"

 

 

W Szkole Podstawowej Nr 23 przy ulicy Sikornik w Gliwicach, 19 kwietnia 2012 roku, odbyło się osobliwe sympozjum. Sportowe.

 

Z jednej strony profesorowie tenisa stołowego: Jarosław Tomicki – indywidualny wicemistrz i mistrz Polski w grze podwójnej z Wieliczki 2012, często bywający w ostatniej dekadzie na podium mistrzostw Polski oraz Grzegorz Iwaniuk – kiedyś zasłużony zawodnik czasu świetności AZS Gliwice, wyznaczający dziś wektory rozwoju śląskiego tenisa stołowego i nadal czynny zawodnik superligi tenisa stołowego.

Zaś z drugiej, audytorium tworzyło paruset uczniów z SP Nr23, delegacje dzieci ze szkół podstawowych biorących udział w programie „Szkoła Stefana Dryszla” oraz wychowawcy i nauczyciele wf'u.

Meritum spotkania, był w pewnym sensie program artystyczno-sportowy dla dzieci, zawierający prezentację elementarnych zagrań, trików i odkrywający tajemnice kunsztu mistrzów tenisa stołowego.

Dopiero z tych elementów z dodatkiem talentu i pracy, powstaje jedna z najbardziej interesujących i pasjonujących dyscyplin sportowych, która dla licznych może być nawet obsesją do późnego wieku.

I zaczęło się - to było niesamowite. Porywające wymiany forhendowe i bekhendowe, dynamiczne topspiny i kontrtopspiny, frazowane rytmiczną muzyką z głośników rozgrzały do czerwoności atmosferę, żywo kojarzącą się z koncertami halowymi.

A jakież było zdziwienie i wybuch wesołości, gdy rakietki stopniowo zmierzały wymiarami do miniaturowych.

Gdy ostatecznie pękł dystans między stronami i zatarła się granica pomiędzy artystami celuloidowej piłeczki, a odbiorcami, spotkanie ewoluowało w kierunku sportowego performance'u z udziałem dzieci.

Znakomitą klamrą spinającą był komentarz moderatora, w rolę którego spontanicznie wcielił się prezes AZS Gliwce – Wojciech Waldowski, objaśniając wszystkim pingpongową terminologię.

Ostatecznie, każdy mógł poodbijać z mistrzem, zdobyć plakat, autograf i podziwiać kronikę sportową z pucharami i medalami znakomitych gości.

 

Gdyby zadumać się nad owym, osobliwym sympozjum i spuentować je, można by powiedzieć śmiało, że - Tenis stołowy przede wszystkim jest sztuką, a czasami walką. Natomiast pingpongowy show kapitalnie wypełnił misję popularyzacji tenisa stołowego.

 

                                                                                                                                                                                                 Andrzej Krypel

Kobiety AZS'u

 

 

Badając nie tak odległą historię AZS Gliwice, można stwierdzić, że klub reprezentowało wiele znaczących postaci tenisa stołowego. Zostawili po sobie dziewięć tytułów drużynowego mistrza Polski mężczyzn, jeden w kategorii kobiet i legendę Czesławy Noworyty - w latach ’60 i ’70-tych często obecnej na najwyższym miejscu podium.

To sprawiło, że łańcuch kolejnych sportowych osobowości, bez uszczerbku dla swych indywidualności, uformował się pod jej wpływem.

 

 

Krystyna i Barbara Kochanowskie, Ewa Meslin (Kulczyna) oraz Czesława Noworyta dowiodły w 1974 roku, swego drużynowego mistrzostwa w lidze i było to największym osiągnięciem zespołowym kobiet, gliwickiego AZS’u.

Następnym pokoleniem były Mariola Słociak, Daria Baszczok, Anna Dziubla, Danuta Ochędzan i Dorota Baranowska. Te nazwiska są również dowodami cennych zasług. Aby zajrzeć w przeszłość i ujawnić choćby najważniejsze fakty, zwracam się z pytaniami do Anny Dziubli-Madaj - srebrnej medalistki mistrzostw Polski i wielokrotnej medalistki mistrzostw Śląska.

1974 to ważny rok kobiecego tenisa stołowego. Jak pani wspomina autorki drużynowego mistrzostwa Polski?

 

– Czesławę Noworytę z podziwem, bo to niezwykle zasłużona zawodniczka. Wychowankę Stali Trzebinia, pozyskano dla AZS Gliwice w sezonie 1963/64. W mistrzostwach Polski zdobyła imponującą ilość medali. W grze pojedynczej 7 złotych, 7 srebrnych i 2 brązowe. W grze podwójnej 16 złotych i 2 srebrne. W grze mieszanej 1 złoty, 6 srebrnych i 5 brązowych. Po prostu czapki z głów. Reprezentowała wysoką, europejską klasę, potwierdzając to zdobyciem brązowych medali w Mistrzostwach Europy w Londynie (1966r.) i w Moskwie (1970r.), a dokonała tego w parze deblowej z Danuta Calińską. Brała udział w Mistrzostwach Świata w Pradze (1963r. z Kornelem Kubaczką i Bronisławem Gowinem), Lublanie (1965r. z B.Gowinem i D.Calińską), Sarajewie (1973r. z Witoldem Woźnicą) i w Kalkucie (1975r. z W.Woźnicą). W tym samym roku, brała też udział w Mistrzostwach Europy w Nowym Sadzie. Znakomicie przyczyniła się z W.Woźnicą i Markiem Skibińskim do awansu reprezentacji Polski do Superligi Europejskiej.

Oprócz tego to  przesympatyczna, kontaktowa osoba. Właściwie, gdy rozpoczynałam zawodniczą karierę, p.Czesława swoją kończyła. Jeździłyśmy jako zawodniczki przez jeden sezon w I lidze.

Grała trudnym stylem. Klasyka tenisa stołowego oparta na obronie, ale potrafiła mocno uderzyć. Deska Barna, okładzina antyspinowa i czopowana. Dla mnie to było ciekawe doświadczenie, grać z tak uprofilowaną przeciwniczką.

Krystyna i Barbara Kochanowskie były dobrymi zawodniczkami. W latach ’70-tych treningi AZS’u odbywały się w sali gimnastycznej szkoły podstawowej przy ul. Ziemowita. Mieszkały tam z ojcem w mieszkaniu służbowym, więc z tenisem stołowym były bardzo zżyte. Starsze ode mnie o kilka lat i bardziej doświadczone, ale krótko miałyśmy z sobą kontakt, bo wyjechały na stałe do Niemiec. Krystyna zdążyła z p.Czesławą w mistrzostwach Śląska w 1973 i 1974 roku, zdobyć dwa złote medale w deblu.

Ewa Meslin, współczesnym znana bardziej jako oddana działaczka tenisa stołowego w Pilchowicach – Ewa Kulczyna, rozpoczynała karierę w Bojkowie. Później grając w AZS’ie, w parze deblowej z Cz.Noworytą w mistrzostwach Śląska, zdobyła złote medale w 1964, 65, 67r. i brązowy w 1966r. Indywidualnie stanęła na trzecim miejscu podium w 1967r.

Chciałbym  zapytać o początki pani sportowego życiorysu.

 

- To był czysty przypadek. Znajoma mojej mamy p.Maria Herman pracowała w sekretariacie AZS’u i zaproponowała, abym spróbowała trenować tenis stołowy, jeśli nie mam wyraźnych zainteresowań. Zapamiętałam panią Rysię - bo tak ją tytułowano - jako niezwykłą osobowość, aktywnie współpracującą z trenerami i działaczami gliwickiego tenisa stołowego od jego początków.

Zmarła samotnie mając ponad 80 lat i ogromna wdzięczność i pamięć należy  jej się za to, że pełniła swą rolę współkierując zawodniczymi losami, a moim na pewno.

I tak się zaczęło, moim trenerem od początku był Kornel Kubaczka. Wszystkiego mnie nauczył i podobnie jak traktował Stefana Dryszla za syna, mnie odpowiednio jak córkę, więc miałam z jego strony taką opiekę, że moja mama mogła być o mnie spokojna. Często po treningach zawoził mnie do domu, dbając o bezpieczeństwo nastoletniej wówczas zawodniczki. Gdy miałam momenty zwątpienia, to wierzył w jakiś tam talent i mocno dopingował rodziców, abym tego nie przerywała.

Był wymagającym trenerem, czasami troszeczkę impulsywnym. Na treningach bywały mocne pokrzykiwania, aby nas zmobilizować, nawet potrafił czasami potrząsnąć zawodnikiem ku opamiętaniu. Po latach wspominam to z wyrozumiałością i humorem. Stres związany z oczekiwaniem na pożądane wyniki był duży.

Teraz, gdy po 25 latach przerwy, przyszłam znowu pograć w tenisa stołowego, Piotr Zemła (trener sekcji studenckiej) mówi – pamiętasz jak p. Kornel mawiał „ustaw się, poprowadź rękę, utrzymaj piłkę na stole”? Ta jego opieka była non-stop. Nie tylko był trenerem, ale i przyjacielem rodziny.

Czy pozostałe zawodniczki były również wychowankami AZS’u?

 

- Daria Baszczok pochodziła z okolic Gliwic i tu jeździła do szkoły. Nie pamiętam dokładnie, jak trafiła do AZS’u, ale też była wychowanką p.Kornela. Byłyśmy rówieśniczkami i prezentowałyśmy podobny poziom sportowy. Wspólnie wygrałyśmy konkurencję deblową w mistrzostwach Śląska - złoto w 1978 roku, a indywidualnie zdobyła wtedy srebrny medal. I jeśli dobrze pamiętam, w 1975r. - w parze deblowej z Cz. Noworytą, również w mistrzostwach Śląska wygrała srebrny medal. Jako młodziczka i juniorka miała też spore sukcesy. Szkoda, że po ukończeniu szkoły średniej zrezygnowała z tenisa stołowego.

Natomiast Danka Ochędzan pochodziła ze Słupska i przyjechała tu studiować w Politechnice Śląskiej. Była mocnym punktem zespołu, często udowadniając to w mistrzostwach Śląska. W latach 1980-83, stanowiłyśmy parę deblową i w tych zawodach zdobyłyśmy jeden złoty, dwa srebrne i brązowy medal. Też brązowy kolor medalu mistrzostw Śląska, w grze mieszanej z Wojciechem Waldowskim, Danka dołożyła do swej kolekcji w 1982r. Cenne trofea przywiozła z mistrzostw Polski seniorów. Ze mną, srebrny medal w 1982r. z Rzeszowa i brązowy z Marianem Macherzyńskim w grze mieszanej w 1983r. z Krakowa. Bardzo ważnym osiągnięciem był jej udział w Akademickich Mistrzostwach Świata w Anglii, a rezultatem brązowy medal w parze deblowej z Ewą Poźniak.

Mariola Słociak była starsza ode mnie kilka lat, gdy przyszłam do AZS’u, to była już zawodniczką na dobrym poziomie, liczącą się na Śląsku. Nawet razem zdobyłyśmy srebrny medal  mistrzostw Śląska w 1977r. A w 1981 r. doszła jeszcze Dorota Baranowska z Poznania, wzmacniając zespół. Może nie prezentowałyśmy poziomu Joli Szatko, Gosi Urbańskiej, czy Weroniki Sikory, ale w pierwszej krajowej ósemce miałyśmy pewną pozycję.

Z następnego pokolenia wychowanką AZS’u była Beata Wieloch, teraz Suchecka - srebrna i brązowa medalistka mistrzostw Polski juniorów w 1984r. Miała też sukcesy w mistrzostwach Śląska seniorów. Indywidualnie brązowy medal w 1986r. i w duecie z Agatą Grzegorzek brązowy medal w 1987r.
    
Przełom lat ’70 i ’80-tych w mistrzostwach Śląska, to pani supremacja ze Stefanem Dryszlem w grze mieszanej, popularniej w mikście. Jak się pani grało w tym duecie?

 

- Oj, Stefan był naprawdę fajnym kolegą i partnerem. Spokój w grze, zrównoważenie. Gdy zaczęłam z nim grać, był już utytułowanym  i szybko rozwijającym się zawodnikiem. Zaczął od mistrza Polski młodzików, wicemistrza Polski juniorów, jeździł z kadrą narodowa, a potem to już był coraz lepszy. Dopiero zaczęłam się wybijać, dlatego czułam się przy nim pewniej i bardzo dobrze mi się grało. Do dziś, gdy mamy okazję, wspominamy ten czas z radością i kolekcję czterech złotych i dwóch srebrnych medali. Chociaż przypominam też sobie brązowy medal w 1978r. z Krzysztofem Piechaczkiem. I jest w tym obrachunku jeszcze jedno miłe wspomnienie z 1984 roku. Akademickie Mistrzostwa Polski w Gliwicach i pierwsze miejsce z Piotrem Molendą w mikście.

Czy jakieś wpływy i inspiracje zaważyły  na rozwoju pani sportowej świadomości?

 

- Gdy zaczynałam przygodę z tenisem stołowym, zdecydowanie byłam pod wrażeniem charyzmy Stefana Dryszla. Bardzo mi się podobała jego gra. To był niezwykle wciągający styl gry, bardzo mi imponował. Pani Czesława prawie nie uczestniczyła w treningach. Przychodziła tylko na mecze. Właściwie nie miałyśmy wiele okazji, aby z nią pograć. Miała tak trudny styl gry i była tak doświadczona, że młode zawodniczki grające w lidze, nie miały z nią żadnych szans.

W zasadzie to p.Czesława myślała już o zakończeniu kariery sportowej, dlatego nie chciała angażować się w  treningi. Jej obecność była jeszcze związana ze wsparciem młodej generacji.

Potrafiła robić zaskakujące rzeczy tą swoją rakietką i wciąż pewnie punktować. Bardzo łapczywie chłonęłam grę Holdka Woźnicy, właściwie Witolda, ale wszyscy mówili mu Holdek. Pan Kornel miał zasadę nieizolowania młodych zawodników i zawodniczek, od tych bardziej doświadczonych.

Graliśmy z Markiem Skibińskim, Witoldem Woźnicą i ze Stefanem. To była ¼ treningu, ale dorastaliśmy z najlepszymi, to było dla naszego sportowego  rozwoju nieocenione.

Pani credo sportowe dla najmłodszych adeptów tenisa stołowego.

 

- Na pewno należy się dobrze zorganizować, aby połączyć i pogodzić trening z nauką. Należy wyzwolić w sobie moc pokonywania słabości. Wiele razy mieliśmy trudne, wytrzymałościowe treningi w terenie. Pan Kornel nie zapominał o treningach ogólnorozwojowych, często biegaliśmy po górach, czasami to był morderczy wysiłek, ale jakoś przetrzymałam. W konsekwencji do dziś mam dużą wolę walki i nie poddaje się.

A może jakieś wskazówki dla początkujących, jak trenować, jak oszaleć dla tenisa stołowego. W jednej ze szkół podstawowych w Gliwicach, dziewczynki chętniej garną się do stołu.

 

- Po pierwsze systematyczność. Kiedyś treningi odbywały się niemal codziennie, a w sobotę i niedzielę wyjeżdżaliśmy na zawody. Nie wiem jak jest teraz, ale trzeba to robić jak najczęściej. Nawet nie tak strasznie długo, bo po 3-4 godzinach, można czuć się przeforsowanym. Myślę, że wystarczy ok. dwóch godzin w pełnym zaangażowaniu. Pozwoli to na opanowanie abecadła tenisa stołowego, dziewczynkom zagwarantuje sylwetkę i gibkość. Naprawdę, do dziś mam lepszy refleks, niż mój mąż (śmiech). Pamiętam, mój trening polegający na nauce ruchów i uderzeń do perfekcji, poprzez wielokrotność powtórzeń. Tysiące powtórzeń!!! Potrafiliśmy po przekątnej stołu zagrać przynajmniej kilkadziesiąt razy w jedno miejsce. Bez tego wkładu pracy, nie mogłabym nawet marzyć o reprezentacji Polski juniorów i wyjeździe na Mistrzostwa Europy juniorów do Barcelony i Rzymu.

Pani Anno, wyobraźmy sobie rok 1982. Mistrzostwa Polski w Rzeszowie. Z jednej strony stołu pani i Danuta Ochędzan. Z drugiej Ewa Poźniak i Małgorzata Urbańska...

 

- Tak, pamiętam ten dzień i tego debla do dzisiaj. To była taka partia, o której się nie zapomina. Duża hala, porywająca atmosfera. Byłyśmy w dobrej formie z Danką, ale przegrałyśmy (1:2)           

To był niesamowity i wyrównany mecz. Cios za cios. Emocje. Generalnie w rankingu byłyśmy niżej notowane, niż nasze rywalki, dlatego już finał był naszym sukcesem. Pamiętam to doskonale, nie starczyło sił i szczęścia, aby stanąć na najwyższym miejscu podium, ale byłyśmy wicemistrzyniami Polski.


Od wielu lat drużyny kobiecej brak w ekstraklasie, męskiej od 2004 roku. Obserwowany jest zmierzch tenisa stołowego w Gliwicach. Jednak od ubiegłego roku, programem krzewienia tenisa stołowego w szkołach podstawowych, próbuje się reanimować tę zapaść. Proszę o sugestie, receptę na czas renesansu tej dyscypliny w mieście.

 

- Uważam, że powodzenie tego projektu, musi być przeniesione na jak najliczniejsze uczestnictwo dzieci. Pamiętam, że w czasach świetności AZS’u, przewijało się mnóstwo dzieci.  

Jedne szybko się zniechęcały, drugie zostawały, a z wytrwałych część osiągała później przyzwoite wyniki. Dzieci trenowały podzielone w grupach niemal codziennie, od wczesnych godzin popołudniowych. Ta dyscyplina wymaga dużej systematyczności i inteligencji, tym bardziej, że współcześnie została wyśrubowana, niemal do ekstremalnego poziomu.

Dlatego jest pożądane inwestowanie w czasowy nakład pracy w podstawowym przygotowaniu.

Niech wypadną jakieś zajęcia, jak to w życiu szkoły bywa, to będziemy na mieliźnie. 
  
Miejmy nadzieję, że wszystko ułoży się pomyślnie i nie będziemy żyć tylko wspomnieniami. Uprzejmie dziękuję za poświęcony czas i wiedzę oraz zawodniczkom, których zabrakło tu, ze względu na rygory wydawnicze. A za ich obecność, od zarania gliwickiego tenisa stołowego, należy się uznanie w pamięci potomnych. Nawet mniej doniosłe nazwiska domagają się swoich świąt.

Z Anną Dziublą-Madaj, dn. 9 lutego 2011r. rozmawiał Andrzej Krypel

 

Długa droga do Sharm el-Sheikh

 

 

Na malowniczym półwyspie Synaj, leżącym nad Morzem Czerwonym, w dniach

1-5 grudnia 2012r. w Sharm el-Sheikh odbyły się Międzynarodowe Mistrzostwa Egiptu w tenisie stołowym w kategorii weteranów. Gliwiczanin Marian Strzałka wywalczył tam trzy złote i brązowy medal.

 

 

 

W parze deblowej z Rosjaninem Dimitrijem Dawidienko, zwyciężył w kategorii powyżej 60 lat. W tej samej kategorii powtórzył sukces w grze mieszanej z Holenderką Ans Van der Steen oraz gościnnie z reprezentacją Rosji w turnieju drużynowym, wywalczył również złoto. W mocno obsadzonym turnieju indywidualnym było trudniej, dlatego kolor medalu był tylko brązowy.

 

AK- Panie Marianie, jakie przywiózł Pan wrażenia?

MS- Oh, świetnie przygotowany turniej pod względem organizacyjnym. Pełna klimatyzacja sali, pogoda prima, hotel z widokiem na morze, piękne rafy koralowe, barwne, egzotyczne ryby w zatoczkach. Ta estetyka miała pozytywny wpływ na atmosferę zawodów i zawodników, wszyscy czuli się komfortowo i chociaż rywalizacja była zacięta, grało się bardzo przyjemnie.

Można jeszcze zaznaczyć, że splendoru imprezie dodał udział kilku gwiazd, np. Janosa Takacsa, to węgierska znakomitość z czasów Gergely'ego, Klampara i Jonyera.

Mistrz Europy i zdobywca Pucharu Świata.

 

AK- Długa droga do Sharm el-Sheikh. Jak się rozpoczęła?

MS- Pierwszy raz zetknąłem się z tenisem stołowym w V klasie szkoły podstawowej w Czechowicach-Dziedzicach. Graliśmy z kolegą na połączonych stołach ze stołówki. Miałem też kuzyna należącego do Elektrostalu Czechowice-Dziedzice. Klub był na terenie fabryki, dlatego tylko nieliczni o nim wiedzieli. Przeprowadził mnie przez portiernię, dalej na salę i do trenera. Na początku miałem zagrać z jakąś dziewczyną i ją ograłem. Zadowoliłem tym testem trenera, więc zaczął mnie pilnie ćwiczyć.

Nie przyznałem się koledze, że chodzę do klubu, toteż po kilku miesiącach byłem lepszy od niego.

Jednak później wciągnąłem go do klubu i tak zaczęliśmy grać w „B” klasie, potem w „A” i lidze okręgowej. W międzyczasie były mistrzostwa Śląska szkół podstawowych i na te zawody pojechaliśmy sami, bez nauczyciela. Wygraliśmy te mistrzostwa, on był pierwszy, ja drugi.

Po tym młodocianym sukcesie nasze drogi się rozeszły, on realizował się muzycznie,

a ja rozpocząłem szkołę średnią w Bielsko-Białej i równolegle trenowałem w BKS Bielsko-Biała – to był 1970. Po roku zwerbowano mnie do trzeciej ligi, a później awansowaliśmy do drugiej. Po ukończeniu Technikum Mechaniczno-Elektrycznego, zdałem egzamin na Politechnikę Śląską, na wydział górniczy.

 

AK- I tu zapewne zaczął się rozdział z AZS Gliwice?

MS- Tak, zamieszkałem w akademiku i rozpocząłem trenowanie w AZS Gliwice. Drużyna wówczas była potęgą – to był 1973 rok. Grałem dwa lata w AZS'sie, jako pierwszy rezerwowy. Klub w tym czasie był bogaty, więc ściągnęli Marka Skibińskiego, Witolda Woźnicę – bardzo mocnych zawodników, których skutecznie uzupełniał Wojciech Waldowski.

Chociaż byłem studentem, a klub akademicki, trudno było mi wejść na stałe do pierwszego składu, więc graliśmy z rozpoczynającym karierę Stefanem Dryszlem,

w trzeciej lidze. Wygrywaliśmy tam wszystkie gry bez problemów, ale blokowały nas przepisy w awansie.

Miałem też sporo sukcesów w zawodach akademickich. Również bardzo dobrze wspominam zwycięstwa w dwóch turniejach obsadzonych czołówką Polski, w Zawierciu (1979) i w Koszalinie (1982). Po dwóch latach zainteresował się mną drugoligowy CKS Czeladź, tam grałem trzy lata i szybko awansowaliśmy do pierwszej ligi. Później przeszedłem do ŁTS Łabędy Gliwice i tam też pięliśmy się z trzeciej do pierwszej ligi.

 

AK- Przypomina Pan sobie zawodników wspomagających sukcesy ŁTS'u?

MS- Oczywiście, do czołowych zawodników zaliczali się: Józef Kwaśniok, Krzysztof Węgrowski, Marek Kurzępa i Witold Nowakowski. Po czterech latach gry, nastał stan wojenny – grałem jeszcze rok i po skończeniu studiów, pracowałem w dozorze kop. „Sośnica”. I jako jedyny zawodnik grałem amatorsko, tzn. za darmo. Pracowałem,

a po pracy trenowałem i grałem w ekstraklasie. Nie daliśmy rady się utrzymać. Bez wzmocnienia składu nie było szans.

Miałem też epizod z Wawelem Wirek i w połowie lat 90'tych byłem zawodnikiem Stali Zawadzkie. Jakkolwiek, mistrzem seniorów nie udało mi się być na Śląsku, to w tym czasie byłem czterokrotnie mistrzem Opolszczyzny. Grałem też za granicą w niższych przedziałach niemieckiej ligi – prawie 12 lat.

 

AK- Jest Pan chyba najefektywniejszym zawodnikiem w Polsce w kategorii weteranów.

SM- W dwudziestoletnich startach w tej kategorii, siedem razy zdobywałem indywidualne mistrzostwo Polski, wielokrotnie w grze podwójnej, a drugich i trzecich miejsc, to nie policzę. Brałem udział w mistrzostwach Europy i świata weteranów. Wygrywałem też w międzynarodowych mistrzostwach Turcji i Egiptu.

 

AK- Oprócz systematycznego udziału w turniejach, czy realizuje się Pan jeszcze w tenisie stołowym?

SM- Aktualnie prowadzę zajęcia w „Starym Hangarze” i gram w lidze okręgowej w AZS Gliwice.

Próbujemy ratować sytuację drużyny.

 

AK- No właśnie, ostatnio tenis stołowy w Gliwicach jest w impasie. Ma pan jakąś receptę, żeby ta zastoina ruszyła z miejsca?

SM- Nie ma żadnych szans bez doinwestowania. Musimy koniecznie znaleźć sponsorów. Jest jeszcze Spartakus, Kolejarz i AZS, bo ŁTS - o zgrozo - już nie istnieje, ale to jest poziom trzeciej ligi i bez wkładu inwestycyjnego nic się nie zmieni. Bez pieniędzy, trenerów i zawodników nie będzie nic więcej.

 

                                                                     Rozmawiał Andrzej Krypel

bottom of page